To tylko serial

Pamiętam, jak podczas wspólnego oglądania z moimi siostrzenicami jakiejś durnej kreskówki, tłumaczyłam im, że bobry nie ryją nor w ziemi i nie jedzą kwiatków. Tłumaczeniom tym, towarzyszyło moje święte oburzenie, skalą bzdur serwowanym dzieciom przez twórców bajek. Kiedy skończyłam swoją tyradę, obie popatrzyły na mnie z politowaniem, a najmłodsza odpowiedziała – Ciociu, to jest tylko bajka. My wiemy, że bobry nie jedzą kwiatków i robią tamy.

To samo pomyślałam dziś czytając tekst Angeliki Karasińskiej dla Kultury Liberalnej o gloryfikacji dawnego ustroju w serialu Downton Abbey. Pomijając arystokratyczne konotacje twórcy serialu Juliana Fellowesa i jego żony, a także poglądy polityczne, teza ta, wydaje mi się mocno naciągana.
Seriale takie jak Downton Abbey, mają jedno podstawowe zadanie – przyciągnąć przed telewizory tłumy, a co za tym idzie – zarabiać miliony.
Na plazmowym ekranie niebo zawsze będzie ładniejsze, a seks bardziej namiętny. Tego wymaga konwencja. Truizm, mówiący, że telewizja kłamie nie wziął się w końcu z niczego. Branie fabuły filmów i seriali zbyt dosłownie, przypomina mi pretensje niezadowolonych klientek, wierzących w wyphotoshopowane twarze aktorek reklamujące specyfiki wielkich koncernów. 


Żyjemy w takich czasach, że nikt z odrobiną oleju w głowie, nie wziąłby już Wojny Światów Wellesa na poważnie. Mniemam, że podobnie rzecz się ma z serialami nadawanymi w TV.
Wracając jednak do samego Downton Abbey. Serialu oglądanego przeze mnie namiętnie do połowy 4 sezonu. Trudno mi rozpatrywać jego fenomen obiektywnie, ponieważ, osobiście lubię kostiumówki. Są dla mnie idealnym odmóżdżaczem, przerywnikiem miedzy filmami cięższego kalibru. Oglądam wszystko jak leci, co nie znaczy, że wszystkie lubię jednakowo. Wysokie noty i popularność Downton wynikają – tak jak zauważyła autorka tekstu – z dobrej obsady, a co za tym idzie gry aktorskiej na wysokim poziomie, scenograficznego i kostiumowego rozmachu, a od siebie dodam – ciekawego scenariusza i dialogów (ach, te uszczypliwości Violet Crawley i pani Patmore). I o ile dwie pierwsze serie oglądałam z wypiekami na mych bladych licach, o tyle już w połowie trzeciej, serial zaczął mnie nużyć. Dobrnęłam, tak jak już wspomniałam do połowy czwartej, kiedy to hydra zaczęła zjadać własny ogon i nawet ironiczne powiedzonka hrabiny Grantham nie zdołały mnie przykuć do fotela. Z opinii przeczytanych na różnych portalach, wiem, że wielu fanów serialu ma podobne odczucia. A więc produkt marketingowy dokonuje swojego żywota.

Czy Downton Abbey gloryfikuje różnice klasowe? Nie sądzę. W ubolewaniu Fellowesa w Radiu Time nad faktem, że jego żona nie mogła odziedziczyć tytułu po wujku, oraz identyfikowanie się z nieumiejącym odnaleźć się w nowej, powojennej rzeczywistości lordem Grantham, widzę jedynie romantyczny sentyment, mający odzwierciedlenie w nieco przypudrowanej fabule serialu.
Warto przypomnieć, że członkowie rodu Crowleyów, łamią reguły obowiązujące arystokrację. Najmłodsza córka, wbrew woli ojca, zostaję pielęgniarką, następnie poślubia szofera. Matka Matthew pomaga prostytutkom, a najstarsza córka Roberta – Edith – wdaje się w romans z żonatym mieszczaninem. W końcu nawet sam Robert odpuszcza, ustępując miejsca w zarządzaniu posiadłością młodym. Zarzut o jednowymiarowość postaci nijak ma się do fabuły. Nieśmiała Edith, staje się przebojową emancypantką, wyniosła Mary, pod wpływem Matthew zaczyna dostrzegać i szanować zwykłych ludzi, Branson łagodzi swoje radykalne poglądy. Nawet ostoja tradycjonalizmu – lady Grantham przekonuje się do zmian, jakie pociągają za sobą nowe czasy.

Popularne seriale i filmy, mają to do siebie, że albo pewne rzeczy przejaskrawiają, albo wybielają. Punktowanie Downton Abbey za brak ukazania zażartej wojny klasowej, to tak jak punktowanie Allo, Allo za satyryczny obraz II wojny światowej. Scenariusza do DA, nie napisał Dickens ani Molier, nie znajdziemy to morału, ani wartościowej repliki. Fabuła – jakkolwiek dobra, nie niesie za sobą żadnych głębszych refleksji. A tezy o gloryfikacji minionego systemu przysporzyły mu jedynie, jeszcze więcej rozgłosu, którego ich twórca - A.N. Wilson, może tylko pozazdrościć. Wszystkim zbyt dosłownie odbierających modne tasiemce, powiem jedno – proszę państwa, to tylko serial.



0 komentarze:

Prześlij komentarz