Z niektórymi
filmami, książkami i płytami jest tak, że po ich obejrzeniu, przeczytaniu czy wysłuchaniu,
nie wiesz co masz myśleć. Muszą się przegryźć, wwiercić w zwoje kory mózgowej,
a następnie zainfekować 70% twoich myśli. Tak w moim przypadku stało się z
filmem Johna Wellsa.
Twórcy
filmowi przyzwyczaili widzów do ukazywania tematyki śmierci i walki z chorobą w
konwencji heroicznego melodramatu. Bohater w obliczu zbliżającego się końca,
zmienia swoje życie, staje się lepszym człowiekiem, godzi się z rodziną, która wyrozumiale
wybacza mu wszystkie przewiny i dzielnie towarzyszy w drodze na tamten świat. Finałowe
sceny tego typu filmideł, zawsze wyglądają podobnie – wyrodny ojciec, godzi się
na łożu śmierci z synem marnotrawnym; kochający mąż opłakuje zmarłą żonę; na
uroczystości pogrzebowej bliscy zmarłego, odczytują wzruszające mowy
pożegnalne. Ile fikcja filmowa, ma wspólnego z rzeczywistością? Jak zwykle
niewiele. Znałam człowieka, który w zawansowanym stadium raka i po amputacji
dwóch nóg, nadal pastwił się nad rodziną, umilając sobie czas strzelaniem do
ptaków i psów ze śrutówki.
Ok, może się
czepiam. W końcu melodramaty rządzą się swoimi prawami. Możliwe, że w niektórych
przepadkach śmiertelna choroba wydobywa z człowieka, to co najlepsze. Jednak gloryfikacja
chorych w filmach, ich pełnej patosu droga do katharsis, jest tak samo
nierzeczywista, co śmieszna po prostu.
John Wells
również postanowił zmierzyć się z tematem śmiertelnej choroby – raka jamy
ustnej, na którego choruje grana przez Meryl Streep, Violet Weston – żona
podstarzałego poety Beverly, matka trójki córek, a zarazem lekomanka.
Sierpniowi w
hrabstwie Osage, daleko do przyczepionej przez dystrybutora etykiety komedii.
Łatka ta przypomina mi jeden z esejów Mariusza Szczygła, o kinematografii w
Czechach, gdzie każdy film określa się mianem komediodramatu lub tragikomedii,
by zwabić publiczność do kin. Myślę, że w tym przypadku było podobnie. Bo
chociaż w filmie nie brakuje sarkastycznych żartów, to bynajmniej nie mają one
na celu rozśmieszenie publiczności.
Obraz Wellsa
ogląda się dobrze. Nie może być inaczej skoro powstał na podstawie bestseleru
teatralnego i to z taką obsadą. To co najbardziej przeszkadza, to brak
szerszego kontekstu dla wydarzeń. Postacie i życie sióstr Weston wydają się
potraktowane po macoszemu przez twórców filmu. Widz dowiaduje się szczątkowych
informacji o ich przeszłości z sarkastycznych uwag Violet. Jednak ich życie,
wydaje się być owiane wielką tajemnicą. Można je sprowadzić do jednego
przymiotnika – nieudane. Tego typu niedopowiedzenia mogą być atutem, jednak w
tym przypadku niedosyt informacji, obraca się przeciwko twórcom. Czasami ma się
aż ochotę zapytać – No, ale gdzie była? Co zrobiła?
Wracając
jednak do początku. Jak mówi stare porzekadło, każda rodzina ma swojego trupa w
szafie. Ród Westononów, ma ich całkiem sporo. Uzależniona Violet i alkoholizm Beverly,
małżeńskie zdrady, nieudane życie, widmo śmierci – to tylko niektóre z
problemów z jakimi bohaterzy Sierpnia w hrabstwie Osage, muszą się zmierzyć.
Atmosfera pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny, aż kipi od wzajemnych pretensji.
Violet oskarża najstarszą córkę – graną przez Julie Roberts – Barbarę o porzucenie
rodziców, co w konsekwencji miało się przyczynić do depresji i samobójstwa ojca.
Średnia z córek Westonów – jedyna, która została w hrabstwie, ma już dość
opiekowania się zgorzkniałą matką. Siostra Violet nie potrafi pogodzić się z
faktem, że jej jedyny syn, to życiowy niedojda. Natomiast mąż Barbary ma
pretensje do sposobu w jaki chce wychowywać ich córkę, a ta z kolei nie pochwala
jego metod wychowawczych. Do tego dochodzi słynąca z ciągłych romansów i niefrasobliwości,
najmłodsza córka Violet i Beverlego – Karen.
Impulsem do
wylania żali staje się rodzinna tragedia – samobójcza śmierć seniora rodu,
która gromadzi wszystkich członków rodziny w domu Violet. Cierpiąca na raka
gospodyni, odbiega od sztampowego wizerunku śmiertelnie chorej – kochającej
matki, chcącej pogodzić się z rodziną. Wręcz przeciwnie. Violet, wykorzystuje
przykre okoliczności do pastwienia się nad córkami, wytykając im życiowe błędy
i drwiąc z nich. W nieudanym życiu dzieci, Violet widzi swoje własne. Straconą
młodość, niespełnione marzenia, trudne dzieciństwo i walkę o lepszy byt w
powojennej rzeczywistości. Przepełniająca ją gorycz, trudny, bezkompromisowy charakter
tylko pogłębiają przepaść między nią, a córkami – przedstawicielkami innego
pokolenia. Bo Sierpień w hrabstwie Osage, to nie tylko portret skłóconej
rodziny, ale także portret różnych pokoleń. Violet, Beverly wraz z siostrą i
jej mężem należą do straconego pokolenia wojny. Generacji, która musiała o
wszystko walczyć. Generacji, która uważa, że ich dzieci dostały wszystko, by
osiągnąć sukces. Generacji, która nigdy nie nauczyła się jak wyrażać miłość. Siostry Weston, powielają w swoim życiu błędy
rodziców. Dziedziczą ich małomiasteczkową mentalność i pomimo lepszego startu w
dorosłe życie, osiągają równie niewiele co oni. Najlepiej widać, to na przykładzie
Barbary, która mimo talentu pisarskiego, została – podobnie, jak matka, kurą domową.
Kompletnie nie radzi sobie z wychowaniem nastoletniej córki i rozwiązaniem
problemów małżeńskich. W dodatku jest na dobrej drodze do stania się równie
zgorzkniałą, co Violet.
Widmo
powielania błędów rodziców i spełniania oczekiwań bliskich, ciążące na córkach Westonów,
czyni z Sierpnia w hrabstwie Osage, obraz uniwersalny. Obraz w którym prawie każdy
odnajdzie problemy z własnego domu rodzinnego. I chociaż jest on namalowany
grubą kreską i przypomina bardziej złośliwą karykaturę, to jest o wiele bliższy
rzeczywistości niż łzawe melodramaty z heroiczną walką z rakiem w tle.
0 komentarze:
Prześlij komentarz