Nie jestem najlepszym wzorem do
naśladowania, co więcej nie jestem żadnym wzorem, ale przynajmniej
mam tego świadomość, nie wstydzę się tego, a z moich różnorakich
przywar i talentów do gaf uczyniłam swoisty znak rozpoznawczy.
Anegdoty, powiedzonka mojego autorstwa, jak i te z moim udziałem
dryfują sobie po świecie, wracając do mnie w najmniej oczekiwanych
momentach. Czasami traktuję to jako powód do dumy, a czasami, a
czasami z ich powodu mam ochotę wybebeszyć się z całej swojej
osobowości – głośnomówiącej, zbyt nadpobudliwej, zbyt
dosłownej, zbyt seksualnej, zbyt dzikiej na standardy stutysięcznego
miasta.
Jako antywzór, wszystkich wzorów, mam odpowiedź na każdy moralny dylemat, a i sama moją własną moralność trzymam od kilku lat na baczność. I bynajmniej nie robię tego z przyczyn społecznych, bo od lat mam w głębokim poważaniu zdania ludzi mi nieszczególnie bliskich, a raczej ze względów higienicznych. Jakieś sześć lat temu zdałam sobie sprawę z tego, że karma wraca, a jeśli nawet błądzi latami, to niekoniecznie lubię babrać się błocie i odbudować mosty, które kiedyś w chwili szaleństwa spaliłam.
Pół swojego 25 letniego życia
zastanawiałam się, kim jestem. Obecnie jestem na etapie oswajania.
Jeszcze kilka lat temu odczuwałam cholernie dotkliwą potrzebę
akceptacji i lubienia. W efekcie czego mój telefon był wypełniony
numerami ludzi, którzy mnie uwielbiali, a których najchętniej
wrzuciłabym pod pociąg. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności,
telefon, a konkretnie karta sim wyzionęła ducha, a ja stwierdziłam,
że to dobra okazja do zmian.
Przez pięć lat wiedziałam, dokąd
zmierzam. Osiągnęłam, to co chciałam. Moim celem było pisanie w
ogólnopolskiej redakcji. No i udało się. Jednak jakby to
powiedział wieszcz Pałolo Kohelio – życie nie cierpi rutyny. Ja
tam rutyną już nie gardzę, ale mając do wyboru tą nędzną
jędzę, a wyzwania, zawsze wybiorę to drugie. A więc zamykam
dwuletni rozdział w moim życiu, jako pani redaktorka od
wszechrzeczy, z wyszczególnieniem mody i kultury i zaczynam pierwsze
od pięciu lat wakacje. I to wakacje z prawdziwego zdarzenia – z
koncertami, byczeniem się na Gruzińskich plażach i napiętym od
towarzyskich spotkań terminarzem.
Pierwszy raz od tych pięciu lat nie
wiem, dokąd mam iść, co mam jutro zrobić oprócz skoszenia
trawnika i nakarmienia kotów. I wiecie co? Jest mi z tym cholernie
dobrze.
0 komentarze:
Prześlij komentarz