Zupełnie niespektakularna cisza vs wspólne darcie japy

Nie wiem, doprawdy nie rozumiem, nie ogarniam. Może jestem już za stara? Analizując metryczkę, faktycznie bliżej mi do statecznej 30, niż rozwydrzonej 18. A może rzeczywiście ci, urodzeni po roku 90, to zupełnie inne pokolenie? Ale żeby te kilka lat robiło, aż taką różnicę? Przecież wszyscy rośliśmy na tym samym mleku, zupach zasłonych tych samych, Smerfach i Muminkach tych samych. Przecież każdy z nas chciał wypić sok z gumijagód! A jednak, coś sprawiło, że nie rozumiem, doprawdy nie ogarniam. Może zbyt wcześnie porzuciłam oglądanie przygłupich talent show? Może to przez to, że nad infantylne historie o czarodziejach i smokach, przedkładałam nieco poważniejsze lektury? Jednak nigdy – z racji swojego oczytania i względnie dobrego zorientowania w sprawach świata, polityki i kultury – nie postrzegałam się za bufona, któremu nie wypada w odpowiednim momencie soczyście zakląć i z podwiniętą kiecą tańcować na ślunskim weselichu. Co więcej, uważam, że aktywny uczestnik szeroko pojmowanej kultury, uczestnik wykształcony, z IQ na poziomie średniej krajowej; posiada ten rodzaj dystansu i rozeznania, który pozwala mu na rozróżnienie, co gdzie wypada.


Jakże mylnie zakładałam, że osoby dzielące te same muzyczne zainteresowania, znajdują się na równoległych poziomach ich pojmowania i odczuwania. Zdaje się jednak, że wkraczających w dorosłość młodych ludzi tylko wspólne krzyki, tańce i biesiady są w stanie poruszyć. Cisza, skupienie, intymność, są stanowczo za mało efektowne. Zupełnie niespektakularne. Bo przecież jak je opisać, nie obnażając przy tym siebie? O wiele łatwiej opowiadać o wspólnym darciu japy niż wspólnym milczeniu. I o ile nie mam nic przeciwko tańcom czy śpiewom – w końcu sama je praktykuję, a koncert The Very Best, podczas, którego cały namiot tańczył i śpiewał właśnie, uważam za jeden z najlepszych, na jakich byłam, o tyle nie wyobrażam sobie takiego zachowania na koncercie Mogwai, gdzie można było usłyszeć ciarki przelatujące po krzyżu osoby stojącej obok, czy wtorkowym występie Portishead. 
Są miejsca, są wydarzenia, gdzie pewne zachowania nie uchodzą. I tak jak nie wypada przyjść z żarełkiem z Maca na wystawę, powiedzmy Marka Rothko, klaskać do rytmu na koncercie w filharmonii, tak śpiewanie do wtóru wokalu Beth Gibbons jest czystą profanacją. I za przeproszeniem, gówno mnie obchodzi, że jakieś amerykańce to robiły.
W ostatnich Wysokich Obcasach Extra Prof. Mikołejko bezlitośnie opisuje obecnych absolwentów uczelni wyższych. Trafnie punktuje zamiłowanie do tandetnych „płaskich i niewyszukanych rozrywek”. To tandeciarstwo objawia się nie tylko w mało wyszukanych formach spędzania wolnego czasu, ale także w sposobie odczuwania, uczestniczenia, a następnie opisywania - nawet tych form wznioślejszych. Moim zdaniem nie wystarczy odróżniać Chagalla od Chiraca, trzeba jeszcze wiedzieć i rozumieć – a to już szkoła wyższej jazdy, co obaj wnieśli do naszego świata.


Głosy niezadowolenia z braku wspólnego śpiewania, a także zeszłotygodniowa rozmowa z przyjaciółką, która ma nieszczęście kończyć studia na roku, gdzie studenci politologii jako cele polityki zagranicznej Polski wymieniają – wstąpienie do NATO i UE, uświadomiły mi, że żyję w mydlanej bańce. Bańce, w której ludzie czytają coś więcej niż 50 twarzy Greya, oglądają trochę ambitniejsze programy niż Trudne Sprawy, do teatru chodzą nie tylko na kabarety. I chociaż bańka jest mydlana, a za jej ścianami czai się zupełnie inny świat – świat, którego nie rozumiem i rozumieć nie chcę, jest mi w niej całkiem dobrze, więc zostanę tu na dłużej.



1 komentarze:

  1. Dobra banka nie jest zla...Ja tam nie wiem co wypada ale nie naleze do typu podskakujacych na koncercie - czy to Manson, czy to Tricky.Jak chce sie wyladowac to ide na impreze.Proste.Na pozor.

    OdpowiedzUsuń