So fuck you anyway. Selectora dzień pierwszy

Czekałam. Odhaczałam kolejne miesiące, tygodnie, dni – w końcu koncert The Knife, to nie byle co.
Podniecenie występem rodzeństwa Dreijer, potęgował wydany w kwietniu nowy album, na który – swoją drogą, też trzeba było poczekać.

Informacje na temat koncertu Szwedów, i samego Selectora, przez długi czas były bardzo ubogie. Gdzie? Którego dnia? - Zapobiegawczo kupiłyśmy karnet dwudniowy - Jednak podstawowym pytaniem pozostawało – Jak?
O show towarzyszącym Shaking the Habitual mówiło się na długo przed rozpoczęciem Selectora. Performance stworzony wspólnie z grupą taneczną, wzbudził niemałą dyskusję wśród fanów zespołu. Jedni chwalili, drudzy krytykowali – czyli nic nowego. Czytając opinie niezadowolonych fanów po koncertach w Monachium czy Paryżu, zaczęłam odczuwać niepokój. No bo jak, pójdę na koncert mojego ulubionego zespołu – koncert, o którym marzyłam, na który czekałam latami, a tenże - o zgrozo może mi się nie spodobać. Istny koszmar! Niepokój narastał wprost proporcjonalnie do rosnącego podniecenia. A, tu należy dodać, czekałam nie tylko na The Knife, ale także na mój inny fejwrit będ – czyli Archive.

Zdjęcia Selector Festival/Alter Art

Och, Archive, och Dave Pen. Jak każdą babą, tfu – jak każdym homo sapiens – tak i mną, targają tak niskie, płytkie i zwierzęce popędy, zwane fachowo – pociągiem seksualnym. Co więcej – jest ze mnie rasowy wzrokowiec-słuchowiec i nic na to nie poradzę, że w moich oczach i uszach przede wszystkim – Dave Pen jest chodzącym arcydziełem. W tym miejscu uspokoję organizatorów wszelkich festiwali i koncertów, na których Archive będzie występować – moje uczucia mają charakter platoniczny – na scenę rzucać się nie będę, na pana Pena też nie, stalkingu uprawiać również nie będę.
Kilka dni przed festiwalem przezornie zajrzałam do regulaminu – bądź co bądź, każdy uczestnik powinien to zrobić. Po zapoznaniu się z bzdetami typu „postanowienia ogólne” przeszłam do części najbardziej mnie interesującej, czyli co można, a czego nie można na teren festiwalu wnosić.
Zakaz alkoholu, narkotyków, żarcia, napojów – standard. Czytam dalej - Niedozwolone jest wnoszenie kamer, sprzętu nagrywającego audio i video, oraz sprzętu fotograficznego mogącego mieć profesjonalne zastosowanie, w tym aparatów z wymienną optyką, oraz aparatów z zoomem optycznym powyżej 6x – i w taki o to sposób dowiedziałam się, że mój Nikon Coolpix za 800zł, może mieć profesjonalne zastosowanie, bo ma zoom powyżej 6x. Co ciekawe organizator informuje również, że zdjęcia zrobione podczas trwania festiwalu muszą być wykorzystane jedynie do celów prywatnych.

Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, że w XXI wieku – epoce fejsbooka, smartfonów i wifi – nie ma czegoś takiego jak prywatność. Nasze dane, udostępnione zdjęcia i informacje, dyskusje w które wdajemy się na blogach i fanpejdżach będą krążyć po sieci na długo po naszej śmierci. Prywatność w XXI wieku to fikcja.
Pamiętam czasy, kiedy na teren off festiwalu nie można było wnosić aparatów fotograficznych powyżej 5 megapikseli. Były to czasy gdy większość komórek miała więcej. Organizatorzy szybko zrozumieli, że tego typu zakazy, najbardziej krzywdzą ich samych. Żyjemy w czasach obrazkowych. Internet stał się swoistą biblią pauperum. Informacja bez zdjęcia nie istnieje, a marketing szeptany przeniósł się do intenetu. Każdy z nas jest sprzedawcą. Wyrażając swoje opinie, swój gniew, niezadowolenie na dowolny temat, mimowolnie stajemy się handlowcami, którzy zachęcają bądź odradzają dany zakup.

Alter Art samo strzeliło sobie w stopę tymi restrykcjami. Brak zdjęć, to brak informacji na profilu kilkuset ludzi. A niskiej jakości sprzęt fanów-fotoamatorów, bankowo nie podołał oświetleniu na scenie głównej, a pamiętajmy, że brzydkie zdjęcia, to nie zdjęcia, to produkt zdjęciopodobny, wykonany za pomocą tostera.
Kolejny minus organizatorzy dostają za fatalną komunikację centrum z festiwalem. Jakoś nie przepadam za sportem – wpychanie się do autobusu na siłę, bo następny jedzie za godzinę, a wszyscy i tak się nie zmieszczą. Plusem są za to podjazdy i ułatwienia do osób niepełnosprawnych, których brakowało na przykład na offie.

Wracając do koncertów. Pierwsze było Archive. Doskonałe, piękne. Mimi arcydzieło festiwalowe, które na tyle rozbudziło mój apetyt, że już szukam biletów na pełnowymiarowy koncert. Again – chociaż skrócone, brzmiało wspaniale, a strofa - Without your love.

It's tearing me apart – do teraz tkwi w mojej głowie. Podobnie było z Fuck you – wyśpiewanym wspólnie z publicznością. Poza tym pojawiło się sporo utworów z nowej płyty, która – moim skromnym zdaniem, jest jedną z najlepszych w dorobku zespołów. Archive na żywo hipnotyzuje. Wiedziałam to już po obejrzeniu kilku live na youtube, a wczorajszy koncert zaliczam do tych najlepszych, na jakich zdarzyło mi się być.

Zdjęcia Selector Festival/Alter Art

Po Archive James Blake, którego lubię niezmiernie. Niestety dudniące basy, które miejscami zagłuszały wokalistę, wypędziły mnie do strefy gastro (jakaż ona mała) na piwo.
No i wreszcie na koniec The Knife. Ich koncert poprzedziła krótka rozgrzewka z jednym z członków z zespołu. Skakanie, rozciąganie, klaskanie i kilkanaście innych ćwiczeń i już jesteśmy gotowi na występ gwiazdy.

No i jak było? Było dobrze. Momentami genialnie. Show przygotowany przez The Knife robi wrażenie, to trzeba im przyznać. Tu moje ogromne uznanie dla grupy tanecznej i choreografa. Taniec został doskonale połączony z muzyką Szwedów, a jak wiadomo dźwięki serwowane przez The Knife, tylko pozornie nadają się do tańczenia. Większość utworów stanowiły te z nowej płyty. Jednak pojawiły się cukiereczki, słodziaki na otarcie łez – hity z minimach lat – m.in. Silent Shout. Niestety i muszę to uczciwie powiedzieć, pokaz chociaż piękny, nie zastąpi koncertu. Tancerze, nie zastąpią muzyków, a muzykę z komputera, to mogę sobie puścić w domu

Zaledwie kilka utworów było wykonanych na żywo. Reszta puszczana z przysłowiowej taśmy, stanowiła tło dla układu choreograficznego. Koncepcja artystyczna całego przedsięwzięcia rzuca na kolana, jednak ja, jako fanka czuję niedosyt – chociażby z powodu tego pieprzonego Pass this one, którego nam wszystkim – zabrakło na koniec. 

1 komentarze:

  1. I love you to read. I become involved in your articles, I feel like I was there. Well done!

    OdpowiedzUsuń